wtorek, 12 listopada 2013

Tradycja...

Tradycja to coś, co każdy robi, ale nikt nie wie dlaczego... Takie stwierdzenie padło swego czasu w TV (dawne czasy, gdy jeszcze to urządzenie w pokoju u mnie było), w jakimś programie kabaretowym.

Dlaczego robimy to, co robimy, tzn. dlaczego obchodzimy jedne święta, inne omijamy szerokim łukiem? Dlaczego świętujemy w ten czy inny sposób rocznice martyrologii, niepodległości, powstań narodowych?

Wypływa to nie tylko z naszej historii i tradycji właśnie, ale też z uwarunkowań politycznych i kulturowych w danym momencie. Ba, nawet z miejsca w Polsce, w jakim żyjemy.

Przykładowo - w Poznaniu festyn z okazji imienin ulicy Św. Marcin, tony rogali itp. przyćmił praktycznie całkowicie święto niepodległości, to znaczy jego obchody na sąsiednim z tą ulicą placu Wolności. I choć miasto robi co może, żeby rozdzielić czasowo te dwie imprezy, to jednak ma się tutaj poczucie, że "poznańskość" jest nadrzędna. Tradycja lokalna wygrywa z państwową, bo nawet na oficjalnych odchodach najwięcej akcentów typowo poznańskich z III powstania wielkopolskiego (I w 1806 r., wygrane, II w 1848 r., przegrane, i III w 1918-1919 r., wygrane, także 2:1 dla nas) :-).

Początkowo żałowałem, że święto niepodległości jest tutaj przyćmione... Jednak kiedy znowu dowiedziałem się, jakie "atrakcje" były w stolycy, to osobiście wolę się najeść rogali. Rok w rok zamiast radości coraz gorsze burdy, w stylu - bić tramwaj, bo czerwony!, bezmyślność tłumu (tautologia, tłum z definicji jest bezmyślny, wiem) i bezmyślność organizatorów różnych marszy (dlaczego nie jeden marsz ponad podziałami? ), wytyczających zderzające się ze sobą trasy, albo okrążający ambasadę ZSRR, przepraszam, Federacji Rosyjskiej?! Nikt nie pomyślał, że odżyją resentymenty i źle rozumiany patriotyzm zmieni się w międzynarodowy skandal?!

Bylejakość, chamstwo, obłuda, stereotypy i ksenofobia - ciekawy portret poszedł w świat.

Przypomniała mi się wtedy też dziwna postawa władz 3 lata temu, kiedy przypomniano wielkie zwycięstwo sprzed 600 lat (Grunwald 1410 r. - około 1,5 raza więcej Polaków i Litwinów w kwiecie wieku przeciwko Krzyżakom mobilizującym wszystkie rezerwy jakie mogli znaleźć), a zapomniano o "drobnym" zwycięstwie sprzed 400 lat, by nie drażnić Rosji (chodzi o bitwę pod Kłuszynem w 1610 r. - Rosjanie mieli wielokrotną przewagę liczebną, ponieśli druzgoczącą klęskę - co otworzyło nam, jako jedynym poza Mongołami, drogę dalej i możliwość zdobycia Moskwy... co ciekawe, rosyjskim "świętem niepodległości" jest dzień wycięcia polskiej załogi Kremla w 1612 r.), można zrozumieć trochę rozgoryczenie tłumu, ale tłum pewnie nic na termat takich poczynań rządu nie wiedział...

Innymi słowy, rząd nieudolny, bojący się powiedzieć jednoznacznie swoje stanowisko. Uczestnicy marszu poniżej wszelkiej krytyki. Retoryka polityczna wśród przedstawicieli partii opozycyjnych - również.

Z niesmakiem długo nie mogłem zmrużyć oka, a w myślach kołatała mi się dawno słyszana piosenka Jacka Kaczmarskiego... Posłuchajcie, jeśli chcecie.

Tradycja, Jacek Kaczmarski

sobota, 24 sierpnia 2013

Where you gonna go, where you gonna sleep tonight?

Wraz z początkiem sierpnia wybraliśmy się z małżonką na urlop. Zdania co do miejsca początkowo były podzielone, w związku z czym, skoro lubimy i góry, i morze, i nasze rodzinne miasto też - wybraliśmy się we wszystkie te miejsca, praktycznie naraz.

Pierwszego dnia wieczorem droga wypadła nam do Lichenia, po Mamę, Babcię i siostrę mojej ślubnej.
Wracaliśmy tego samego dnia, więc z widoków tylko kopalnia odkrywkowa węgla koło Konina.

Drugiego sierpnia po południu samochodem do Szczecina - z przygodami i błądzeniem, ale to przez remonty.

Kilka dni następnych to The Tall Ships Races 2013 w Szczecinie, niesamowita impreza, choć bez mocnych występów załogi meksykańskiej - może oszczędzali siły na Gdynię?
Były żagle, koncerty, szanty, dużo ludzi... i niemożliwy wręcz skwar (a w nocy deszcz, ciekawe).

Dobrym akcentem było, testowane już od rana, powitanie wchodzących jednostek:
Powitanie zaglowców

Po kilku dniach (konkretniej w niedzielę 4 sierpnia) nocnym, zatłoczonym pociągiem wybraliśmy się do Zakopanego. Od razu weszliśmy na Gubałówkę, stamtąd na Butorowy Wierch, i, gubiąc się, jak to my, zeszliśmy na Krzeptówki.

Nocowaliśmy na Głodówce, miejscu koło Bukowiny Tatrzańskiej, z zapierającym dech w piersiach widokiem na góry. Czasem śni się po nocach...



Tutaj również skwar, ale też zwiedzanie, Morskie Oko, dolina 5 stawów, kolejka na Kasprowy na 5h (dlatego też w niecałe 4 weszliśmy - spokojnie, z długim postojem na hali gąsienicowej). O dziwo, na zjazd na dół obyło się bez kolejki...

Później na pół dnia do Szczecina (po samochód, i podzielić się wrażeniami), ja do pracy, żona miała jeszcze kilka dni urlopu, więc w długi weekend najpierw do kochanej Teściowej (imieniny zobowiązują), a potem... do Świnoujścia - do mojej Babci, a także wykąpać się choć raz na 2 lata w Bałtyku.

Podróż do Poznania udana, nie licząc korka znad morza, no i zakopania się w lesie w ściółce na poboczu (grzybnia bywa zdradliwa...) Kleszcze wbić się nie zdążyły, chociaż 2 znalazłem później. Może leżenie w lesie pod samochodem i odkopywanie go jakoś je przyciąga?

A teraz znów praca-dom-zakupy, i tak do poczatku września... I potem znów intensywnie! :-)


wtorek, 16 lipca 2013

Podrá tomar una copa conmigo Yerba mate!

Gorzki, mocny smak. Lekko tytoniowy posmak, ale to nie szkodzi. Potem kolejny łyk, i kolejny. Orzeźwia, pomaga jaśniej myśleć, odgania sen i zmęczenie.

Yerba mate, bo o niej mowa, czyli napój z ostrokrzewu paragwajskiego. Wydajna - można parzyć te same zioła kilka razy! - i smaczna po ciężkim dniu.

Jak nazwa wskazuje, jest to zioło parzone w tykwie, tak przynajmniej mówi źródło wiedzy wszelakiej (http://pl.wikipedia.org/wiki/Yerba_mate). Dawniej piłem w kubku, ale od czwartku mam tykwę, i jest "bardziej tru". To znaczy, rzeczywiście inaczej, lepiej smakuje. A może to tylko wrażenie? Nie wiem.

Fakt faktem, napój ciekawy, dobra alternatywa dla herbaty czy kawy, i podobnie jak ta ostatnia nie zalecana kobietom w ciąży i nadciśnieniowcom.

Indianie Guarani (swego czasu jedni z najkrwawszych, ale też wiele wycierpieli, kto widział film Misja, ten wie), uważali ją za święte ziele, parzyli na tzw. białej wodzie, czyli już szumiącej, ale jeszcze nie wrzącej (w czajniku naprawdę to słychać), czyli naukowo mówiąc 75-80 st. C. Uważali, że inaczej zioła się obrażą i nic z nich nie będzie. Nie dawali też yerby dzieciom, dopiero jak podrosły mogły zacząć ją pić.

Co ciekawe, mieli rację - w wyższej temperaturze yerba mate traci swoje właściwości. A tak to można ją parzyć w tej temperaturze, jak zalać zimną wodą - też bedzie dobra.

Pije się przez specjalną słomkę, tzw. bombillę. Wszystko przez fusy. Dużo fusów. Początkowo musiałem się nauczyć, bo fusy zatykały bombillę i nie dało się pić, ale już jest dobrze.

Jeśli będziecie przejazdem w Poznaniu, dajcie znać, poczestuję. 

Tymczasem doleję wody do tykwy, bo właśnie się skończyła. 




środa, 15 maja 2013

Zabawa... :-)

Zostałem nominowany do jakiejś blogowej zabawy, polega ona na odpowiedzi na pytania. Późnej dowiem się, co mam zrobić po wypełnieniu tej swego rodzaju ankiety, na razie piszę:

1. Twoja maksyma życiowa to?

Tyle do zobaczenia, a tak mało czasu:-)

2. Ulubiona polska komedia?

Sami Swoi

3. Ulubiona kawa to...?

Wolę herbatę, ale jak kawa to po turecku, żeby czuć ten piach...

4. Gdy było to możliwe to jaki zawód chciałbyś/chciałabyś wykonywać?

chciałbym być przewodnikiem miejskim. Powoli czytam literaturę:-)

5. Jakie zdarzenie z przeszłości najchętniej wspominasz?

ślub i wesele

6. Twoja metoda na głoda?

napchać się, niestety niekoniecznie czymś zdrowym

7. Dlaczego piszesz bloga?

żona mnie namówiła, a pisanie wciąga

8. Twoja podróż marzeń to?

koleją transsyberyjską do Władywostoku, stamtąd na Wielki Mur, Pekin i Szanghaj, nad Ocean Spokojny, umyć w słonej wodzie twarz, wziąć kamyk, i z powrotem.

9. Twój smak dzieciństwa to?

truskawki i lody kręcone

10. Jaki powinien być prawdziwy przyjaciel?

wierny, zabawny, szczery

11. Jakim chciałbyś/chciałabyś być człowiekiem?

spełnionym, kochanym, szczęśliwym :-)

wtorek, 14 maja 2013

Paskuda & Co.

Dawno się na blogu nie pokazywałem, ale niestety zawsze coś wypadało, i o blogu przypominałem sobie odpływając świadomością w pozycji horyzontalnej  - tutaj ukłony dla mojego dobrego czworonożnego przycjaciela (łóżka).

Od końca kwietnia jest z nami Pasia. Tak ją nazywamy, chyba nawet lubi to imię. Zawsze myślałem, że pierwszym nowym domownikiem będzie istota ludzka, jednakże w wyniku różnych wydarzeń jest to inna istota żywa.

Kicająca, uszata, niewiarygodnie ciekawska i towarzyska. I miniaturowa (podobno odmiana japońska, chociaż chyba coś niecoś po polsku rozumie).

Generalnie zwierzaka nigdy nie miałem, w bloku jednak inaczej niż np. w domku, nie rozumiałem też stwierdzeń, że zwierzak to wielka odpowiedzialność.

Teraz widzę. Co prawda nie trzeba wyprowadzać, ale wyprzątnąć klatkę (królica - milutka i mięciutka, i całe życie za kratkami...), dać jeść, pobawić się. I nie da się ot tak wyjechać nagle na tydzień czy dwa. Ciekawy trening.

Pasia ma swoje nawyki. Codziennie po wyjściu z klatki, poza przywitaniem się (głaskanie przerwy między oczami u królika) i różnymi zabawami MUSI być jogging. Szaleńcza gonitwa po pokoju, między krzesłami, stolikiem itp. Nie wiedziałem, że królik tak szybko biega.

Inne nawyki to:
- mruczenie podczas kicania, brzmi trochę jak ściskana i wypuszczana sprężyna;
- wszystko zrobi za kilka liści mniszka lekarskiego (mlecz);
- obwąchuje każdą rzecz, che też zbadać każdą możliwą dziurę czy wnękę;
- kiedy tupiesz w rytm np. muzyki, podstawia pyszczek pod palce, by ją miziać stopą...

I tak sobie żyjemy w naszym ciepłym miłym gniazdku.

Póki co we trójkę, jak bohaterowie książki Magdaleny Kozak (tytuł w nagłówku). Jest Pasia, jest Strażnik, i Księżniczka. Tylko Pasia to nie smoczyca, a mały skromny królik...

środa, 30 stycznia 2013

Wszyscy, którzy walczyli fair zginęli!

Ciemność. Czujesz każde uderzenie Twojego serca, słyszysz je, jakby koło ciebie uderzano w dzwon. W dali krzyk, wiesz, że za każdym załomem korytarza czai się wróg. Jest taki sam jak Ty. W innych warukach bylibyście przyjaciółmi, a teraz jesteście po dwóch stronach konfliktu, wśród tajemniczych kształtów i korytarzy. Różnią Was tylko barwy pod którymi walczycie. Bo nawet broń taka sama. Nagle zbierasz się w sobie, czujesz, że dłonie ci się pocą, mijają cię koledzy z oddziału, wskazując gdzie mamy iść i co robić. Plan bitwy już dawno wziął w łeb, teraz to już tylko seria pojedynków w ciasnych, ciemnych korytarzach, gdzie za każdym załomem i fałszywą ścianką, może kryć się nieprzyjaciel. Kiedy go widzisz strzelasz, w brzuch, w plecy, w ramię, wszędzie. Wiesz, że spróbuje zrobić to samo. Ale to nie ważne, ważny jest cel- zwycięstwo w potyczce, ważne by się skupić i trafić go nim on trafi Ciebie. Oskrzydlić, przydusić ogniem karabinowym, wybić do nogi. Tak jak Cię kiedyś szkolono. 

Tak w skrócie przedstawia się część wypadu integracyjnego pracowników mojej firmy. Zdjęcie poniżej przedstawia naszą drużynę i dwójkę z naszych przeciwników. I choć wiemy, że to tylko gra, to przez te 20 minut udawanej wojny, wiele mogliśmy się o sobie samych i sobie nawzajem dowiedzieć, a także, co ciekawe, zażegnać kilka konfliktów z pracy. 

P.S. Naszą świetną taktykę podsumują słowa, które krzyknął jeden z nas wchodząc na pole rozgrywki: "Panowie, campimy po ścianach i zakamarkach! Strzelać do wszystkiego co się rusza!".

Nie muszę dodawać, że wygraliśmy, prawda? 






niedziela, 6 stycznia 2013

Trzej Królowie

Dziś w Poznaniu, jak też w 91 innych miastach (!) odbył się Marsz (orszaku lub orszaków, w końcu co Król to jego świta) 3 (słownie TRZECH) Króli. Impreza ciekawa, mimo, że w deszczowej pogodzie. W drodze żywe jasełka, z Hierosolymą (pisownia zbliżona do używanej w tamtych czasach)  i Rzymskimi żołnierzami na straży, Herodionem, a na końcu Betlejem. 

W Orszaku duża liczba ludzi, trzeba się przecisnąć by zobaczyć wielbłąda wiozącego jednego z Królów. I tu trzeba uważać, by nie przejść niewidzialnej linii niedaleko idącego w tym samym Orszaku, koło mieszkańców swojej własnej (!) diecezji arcybiskupa. Ponieważ nie zwracałem uwagi na ubranych w czarne płaszcze ludzi (w tym wspomnianego wyżej miłościwie nam panującego abpa), o zachowaniu odległości przypomniała mi jego świta, łapiąc za kurtkę, szarpiąc i warcząc "dalej przejścia nie ma". No tak, Pasterz z Owcami się nie miesza... I rzeczywiście, czułem się trochę jak baran, więc z wrodzoną sobie delikatnością powiedziałem trzymającemu mnie gorylo... znaczy się członkowi świty abpa, aby #@$%^&! (czyli dał sobie spokój). 

Później naszła mnie refleksja, czy normalną sprawą w mojej nowej małej ojczyźnie jest odgradzanie się księży, zwłaszcza tych wyżej w hierarchii kościelnej stojących od wiernego ludu, czy też abp musi się czegoś bać? W Szczecinie nie widziałem nigdy abpa z obstawą, chyba, że była bardziej dyskretna, bez szarf przewieszonych przez ramię i specjalnych identyfikatorów. 
Chyba, że chodziło tu o to, by pokazać tłumom, że Król tak naprawdę jest tylko jeden...

Mimo wszystko całość imprezy została zorganizowana sprawnie, z rozmachem i czasowym zgraniem. Jestem pod wrażeniem samego marszu, strojów, zaangażowania, i pięknego śpiewu kolęd przez całą drogę. Wszyscy byli uśmiechnięci, mimo deszczu i chłodu. 

Nawet przechodnie włączali się do śpiewu:-).

Czekając z niecierpliwością na kolejne święto i przemarsz 3 Króli, wracam do codzienności.  

wtorek, 1 stycznia 2013

Nowa zabawka

Poruszeni "magią Świąt", a w zasadzie następującymi zaraz po Bożym Narodzeniu obniżkami cen wszelkiego rodzaju dóbr nie-pierwszej potrzeby nabyliśmy drogą kupna komputer. Ponieważ jesteśmy oboje dorosłymi, poważnymi ludźmi, w ślad za nim poszły gry komputerowe. Z pewnym zdziwieniem odkryłem jak bardzo zabawy z dzieciństwa, wychowanie i kultura determinują nasz wybór. Moja żona kontynuuje zabawę w dom, albo w domek dla lalek (jak zwał tak zwał) - czyli odkrywa świat The Sims 3. Ja z kolei podbijam XVI wieczną Japonię by zostać Szogunem. I choć grafika i zabawa jest ciekawa nie można zapomnieć o realnym życiu, spędzić razem czas, pójść na koncert, porozmawiać ze znajomymi i dobrze się wyspać. Od czasu do czasu można też zamienić gry komputerowe na planszowe np. Scrabble. Czytając tę notkę przed publikacją odniosłem wrażenie, że nasze życie domowe w większej części składa się z gier. Czy życie to gra?