środa, 13 sierpnia 2014

Gorzej niż w więzieniu...

Późne popołudnie. Wizyta w Ikea, pakowanie kilku drobiazgów (wzornictwo zimne, ale jakie zmyślne sprzęty dodatkowe! fiu, fiu...), i nagle w kieszeni odzywa się telefon...

Generalnie sam długi czas pracowałem jako sprzedawca telefoniczny (nadal w sprzedaży, choć teraz głównie mailowo, uroki nowego miejsca zatrudnienia), więc po pierwsze - lubię rozmawiać z doradcami, po drugie - lubię sprawdzić ich umiejętności. Tyle tytułem dygresji wstepnej.

W ciągu 3-minutowej rozmowy, w trakcie której skądinąd przemiła i starająca się pani z firmy zajmującej się internetem poinformowała mnie, że jestem ich klientem (no, fakt, nie ma nic do rzeczy), że mam u nich internet już długo (też fakt, jak wyżej), i cieszy się, że ze mną rozmawia (szkoda, że nie zapytała, czy może, choć założenie odbiera = ma czas w sumie się sprawdza). Po tych kilku nic nie wnoszących zdaniach wstępu zaproponowała mi fenomenalną ofertę trafiającą w moje potrzeby (dokładnie tak się wyraziła... szkoda, że wcześniej nie zadała sobie trudu, by te potrzeby zbadać lub kreować na podstawie moich słów, ale trudno). Otoż ta super oferta to... (wstrzymanie oddechu dla efektu!) pakiet internet + telewizja, czyli /nazwa firmy/-player!

Tu zaczerpnąłem powietrza, żeby powiedzieć pani przy aparacie, że niestety takowego urządzenia nie posiadam, i sam internet wystarczy, jednak jak tylko pani usłyszała wdech, zabrała się za zbijanie obiekcji przed kupnem. Czyli zachwalała produkt, za każdym argumentem prosząc o potwierdzenie, że zaleta tego produktu to ciekawa rzecz. Fakt, player ciekawy, komuś z telewizorem bardzo przydatny. To i potwierdzałem argumenty konsultantki.

W końcu udało mi się przebić, i mówię, że nie mam telewizora. I zaczęło się...
1) smutek w głosie, kiedy okazało się, że nie chcę tego telewizora kupić;
2) sugerowanie, że na telewizor mnie nie stać, i może bym wziął na raty, jak na raz ciężko (no, tu już lekka przesada);
3) pytanie o komputer stacjonarny i monitor (tak, na nim też można tv oglądać, jak ma tuner i wejście hdmi)
I wreszcie...
4) stwierdzenie (dosyć stanowcze), że każdy w tym kraju ma telewizor! nawet więźniowie!

Tutaj ciśnienie już mi skoczyło, nie przez porównanie, a przez (niestety) brak umiejętności rozmówcy. Gdyby zbadała potrzeby, wiedziałaby, że nosiłem się zamiarem wykupienia lepszego pakietu internetu, ale jak mam gorzej niż w więzieniu... A wystarczyło zadać parę prostych pytań. No nic, grzecznie się pożegnałem, wybuchnąłem śmiechem i poszedłem dalej z moim współwięźniem (czy strażnikiem? tak czy inaczej, czym się jej los od mojego różni?) szukać foremek do lodu w kształcie rybek, kolorowych szklanek, i innych drobiazgów jakże jednocześnie przydatnych i zbyteczych...

I po cichu pomyślałem sobie, że jednak czegoś dotychczasowa praca mnie nauczyła. I, o dziwo, że brakuje mi rozmów telefonicznych z klientem...

piątek, 17 stycznia 2014

Spojrzenie wstecz

Czy dziesięć lat z życia to dużo? Dziecko z podstawówki powie, że tak, całe lub prawie całe życie. Człowiek ok 30-stki, że dużo, ale szybko leci. Emeryt u schyłku życia stwierdzi, że chwila, historyk analizujący dawne dzieje, lub uczeń podczas sprawdzianu nieraz przy datach myli się o 100 i więcej, nie tylko 10 lat :-).

Osobiście, jak patrzę wstecz, widzę, że w ciągu 10 lat można na przykład:

zdać maturę i dostać się na studia
skończyć 2 kierunki studiów, czyli mgr mgr można się pisać :-P
pójść do wojska
prowadzić gromadę zuchową w ZHP
prowadzić zajęcia na kursach i warsztatach
rozbić 3 (licząc z innymi uczestnikami 8) samochodów i mieć z tego powodu kłopoty
kupić własny samochód, po czym zmienić go na inny
przeprowadzić się do innego miasta
od podstaw wyremontować mieszkanie
3 razy zmienić pracę
dostać medal
ożenić się
mieć zwierzę domowe
odwiedzić kilka krajów europejskich + siedzibę NATO przy okazji
chodzić po górach i pływać w morzu
zaliczyć 2 x the Tall Ships` Races :-)

I wiele, wiele innych...

Z jednej strony sporo doświadczeń, z drugiej długa droga jeszcze do przebycia.

To, co niezmienne, to osoba obok, która w ciągu tych 10 lat niezmiennie towarzyszy u boku w zdrowiu, chorobie, tarapatach i radościach. I to jest najważniejsze.

I choć życie mija, zmieniają się znajomi, miasta, prace itp. itd., to patrząc w te jedne jedyne oczy ma się w głowie świadomość, że jest ta jedna jedyna stała część wszechświata.

Oby tak dalej :-).

wtorek, 12 listopada 2013

Tradycja...

Tradycja to coś, co każdy robi, ale nikt nie wie dlaczego... Takie stwierdzenie padło swego czasu w TV (dawne czasy, gdy jeszcze to urządzenie w pokoju u mnie było), w jakimś programie kabaretowym.

Dlaczego robimy to, co robimy, tzn. dlaczego obchodzimy jedne święta, inne omijamy szerokim łukiem? Dlaczego świętujemy w ten czy inny sposób rocznice martyrologii, niepodległości, powstań narodowych?

Wypływa to nie tylko z naszej historii i tradycji właśnie, ale też z uwarunkowań politycznych i kulturowych w danym momencie. Ba, nawet z miejsca w Polsce, w jakim żyjemy.

Przykładowo - w Poznaniu festyn z okazji imienin ulicy Św. Marcin, tony rogali itp. przyćmił praktycznie całkowicie święto niepodległości, to znaczy jego obchody na sąsiednim z tą ulicą placu Wolności. I choć miasto robi co może, żeby rozdzielić czasowo te dwie imprezy, to jednak ma się tutaj poczucie, że "poznańskość" jest nadrzędna. Tradycja lokalna wygrywa z państwową, bo nawet na oficjalnych odchodach najwięcej akcentów typowo poznańskich z III powstania wielkopolskiego (I w 1806 r., wygrane, II w 1848 r., przegrane, i III w 1918-1919 r., wygrane, także 2:1 dla nas) :-).

Początkowo żałowałem, że święto niepodległości jest tutaj przyćmione... Jednak kiedy znowu dowiedziałem się, jakie "atrakcje" były w stolycy, to osobiście wolę się najeść rogali. Rok w rok zamiast radości coraz gorsze burdy, w stylu - bić tramwaj, bo czerwony!, bezmyślność tłumu (tautologia, tłum z definicji jest bezmyślny, wiem) i bezmyślność organizatorów różnych marszy (dlaczego nie jeden marsz ponad podziałami? ), wytyczających zderzające się ze sobą trasy, albo okrążający ambasadę ZSRR, przepraszam, Federacji Rosyjskiej?! Nikt nie pomyślał, że odżyją resentymenty i źle rozumiany patriotyzm zmieni się w międzynarodowy skandal?!

Bylejakość, chamstwo, obłuda, stereotypy i ksenofobia - ciekawy portret poszedł w świat.

Przypomniała mi się wtedy też dziwna postawa władz 3 lata temu, kiedy przypomniano wielkie zwycięstwo sprzed 600 lat (Grunwald 1410 r. - około 1,5 raza więcej Polaków i Litwinów w kwiecie wieku przeciwko Krzyżakom mobilizującym wszystkie rezerwy jakie mogli znaleźć), a zapomniano o "drobnym" zwycięstwie sprzed 400 lat, by nie drażnić Rosji (chodzi o bitwę pod Kłuszynem w 1610 r. - Rosjanie mieli wielokrotną przewagę liczebną, ponieśli druzgoczącą klęskę - co otworzyło nam, jako jedynym poza Mongołami, drogę dalej i możliwość zdobycia Moskwy... co ciekawe, rosyjskim "świętem niepodległości" jest dzień wycięcia polskiej załogi Kremla w 1612 r.), można zrozumieć trochę rozgoryczenie tłumu, ale tłum pewnie nic na termat takich poczynań rządu nie wiedział...

Innymi słowy, rząd nieudolny, bojący się powiedzieć jednoznacznie swoje stanowisko. Uczestnicy marszu poniżej wszelkiej krytyki. Retoryka polityczna wśród przedstawicieli partii opozycyjnych - również.

Z niesmakiem długo nie mogłem zmrużyć oka, a w myślach kołatała mi się dawno słyszana piosenka Jacka Kaczmarskiego... Posłuchajcie, jeśli chcecie.

Tradycja, Jacek Kaczmarski